wtorek, 18 grudnia 2012

Przeminęło z kobietą

Pozostając w chłodnym, norweskim klimacie, dziś o filmie trochę starszym, bo z 2007 roku i chyba w Polsce zupełnie pominiętym, co akurat nie jest niczym dziwnym w przypadku dzieł skandynawskich. Petter Næss znany jest szerszej publiczności przede wszystkim za sprawą ekscentrycznego Ellinga, nominowanego w 2001 roku do Oscara. Kolejne jego filmy to raczej pozbawione polotu młodzieżowe historie, o trudzie dojrzewania, miłości i rodzinnych problemach (Tylko Bea/Bare Bea, Bez wstydu/Maskeblomstfamilien czy Zaklęte serca/Mozart and the Wahle). Sporym zaskoczeniem był więc dla mnie seans Przeminęło z kobietą/Tatt av kvinnen, który dowcipem i przenikliwością śmiało konkurować może z Ellingiem.
Za pierwowzór posłużyła reżyserowi powieść Erlenda Loe (niestety w przeciwieństwie do innych dzieł autora, nieprzetłumaczona na język polski). Główny bohater, to bezimienny mężczyzna po trzydziestce (gra go znany z Kłopotliwego człowieka Trond Fausa Aurvaag), którego zmagania w dość specyficznym związku, mamy okazję obserwować. Narracja oparta została na wewnętrznym monologu, a wydarzenia przedstawione są z jego punktu widzenia. Ukrytym tematem współczesnego kina norweskiego bardzo często staje się zmodyfikowana wersja męskości, skrajnie odległa od zakorzenionego w nas wyobrażenia Wikinga. Panowie w wielu obrazach, to bierne i niemające własnego zdania istoty, brutalnie traktowane przez rosnące w siłę kobiety (Jonny Vang, Kumple, Kłopotliwy człowiek). Trend ten stanowi coraz większy problem, co częściowo unaocznia artykuł Zbigniewa Kuczyńskiego Norweżki przejmują władzę.

Dziewczyna bohatera – Marianne, całkowicie go sobie podporządkowuje, a metaforycznym symbolem jej panowania staje się żółta komoda, z którą wprowadza się na samym początku i której niczym najgorszej zarazy, nie może się pozbyć bohater. Płeć piękna, świadoma swej wartości i seksualności, poluje na onieśmielone ich zachowaniem ofiary, nie oczekując w zamian żadnych głębszych uczuć. Znamienna jest tu chociażby scena imprezy, na której bohater osaczony zostaje przed podstarzałą, platynową „piękność”. Ich damsko-męska relacja, przedstawiona w prześmiewczym tonie, opiera się na instynktownym (a co za tym idzie wręcz „zwierzęcym”) pożądaniu i jak szybko się zaczyna, tak szybko kończy. Smak romantycznej i „filmowej”: ) miłości bohater poznaje dopiero w Paryżu. Tam nawiązuje znajomość z subtelną i dziewczęcą Francuzką. Nie wydaje mi się aby Woody Allen widział Przeminęło z kobietą, nie ulega jednak wątpliwości, że wątek miłosny jego O północy w Paryżu wygląda dość podobnie. Podobne są także finały obu filmów, w których zarówno Amerykanin jak i Norweg szczęście odnajdują nie w towarzystwie swoich wyzwolonych rodaczek, ale skromnych i co za tym idzie stereotypowo ukazanych Paryżanek. Czyżby mężczyźni tęsknili za dawną kobiecością?
Dzieło Næssa robi wrażenie również pod względem wizualnym. Kadry zostają ciekawie skomponowane i przypominają często malarskie obrazy. Na uwagę zasługuje np. ten, stanowiący szczególnego rodzaju modyfikację Piety.


Zabawny i całkiem inteligentny film na długie, zimowe wieczory. Polecam z czystym sumieniem.

***
Przeminęło z kobietą/Tatt av kvinnen
Norwegia 2007
Reż. Petter Næss
Moja ocena: 4/6

Sigurlin

Podróżuję sam

Nie jest chyba najlepszym pomysłem zaczynać działalność bloga poświęconego kinematografii od nieszczególnie udanego filmu. Być może wina tkwi jednak nie w samym obrazie, ale w zbyt dużych oczekiwaniach jakie ze sobą niósł. Podróżuję sam/Jeg reiser alene, bo o nim mam zamiar pisać, jest kontynuacją losów Jarle Kleppa, bohatera znanego z brawurowego i charyzmatycznego Człowieka, który pokochał Ingve/Mannen som elsket Ingve (2008). Niestety druga część, nie ma w sobie niczego, co charakteryzowało niezwykle udany, pełnometrażowy debiut Stiana Kristiansena. Rudowłosy Norweg ma teraz dwadzieścia pięć lat i prowadzi typowe studenckie życie, swój czas dzieląc między nauką i zabawą (oczywiście z wyraźną przewagą tego drugiego). Wszystko ulega zmianie kiedy nieoczekiwanie otrzymuje informację, najpierw o istnieniu, a następnie o przyjeździe, swojej siedmioletniej córeczki. Od tego momentu mamy do czynienia z dość sztampowym schematem przeistaczania się beztroskiego chłopca w odpowiedzialnego mężczyznę. Rezolutna, ale i zagubiona Charlotte skrada serca kolejnych dorosłych bohaterów, uświadamiając im przy tym, jak płytkie i powierzchowne było ich wcześniejsze życie. Emocjonalne dojrzewanie Jarle przekłada się również na sukces w jego karierze, a wszystko ubrane zostaje w cukierkowy sztafaż, który po pewnym czasie zaczyna widza nużyć i uniemożliwia identyfikację z dziejącymi się na ekranie wydarzeniami. Reasumując, mamy tu do czynienia z dobrze znaną i wielokrotnie powielaną w kinie historią, która chociaż dość sprawnie zrealizowana, pozostaje dla odbiorcy całkowicie obojętna. Kristiansen zgubił niestety swój „pazur” i zamiast dowcipnej i wciągającej komedii, stworzył coś w rodzaju komercyjnej, skandynawskiej papki. Ścieżka dźwiękowa, która tak znakomicie wkomponowana została w akcję Człowieka, tutaj zupełnie wtapia się w tło i poza nielicznymi wyjątkami pozostaje „niezauważalna”. Polecam jedynie osobom z nadmiarem wolnego czasu i chęcią na obejrzenie czegoś  mało wymagającego.
Po tym rozczarowaniu z mniejszym entuzjazmem oczekuję na zamykającą trylogię Kompani Orheim, chociaż kto wie, być może tym razem będzie to miła niespodzianka.

***
Podróżuję sam/Jeg reiser alene
Norwegia 2011
Reż. Stian Kristiansen
Moja ocena: 3/6


Sigurlin