czwartek, 17 stycznia 2013

Pięć twarzy Berlina


Tętniący życiem industrialny krajobraz należy do trwałych komponentów filmowego obrazu. Pierwszy, publicznie wyświetlany film braci Lumière ukazywał wyjście robotników z fabryki w Lyonie. Od tego czasu miasto, wraz z jego najmroczniejszymi zakamarkami, stało się dla reżyserów niezmiennym źródłem inspiracji, a w licznych wizjach urosło wręcz do rangi niespersonifikowanego bohatera. Co więcej, nasze postrzeganie światowych metropolii wielokrotnie tożsame jest z owymi kinematograficznymi wyobrażeniami. To Nowy Jork -Woody Allena, Paryż – Jeana Luca Godarda, czy Rzym – Roberto Rosseliniego. A jak w kadrze kamery reprezentuje się Berlin? W przygotowanej przeze mnie „piątce” ważnych, berlińskich filmów, przeważają niestety pozycje niemieckich reżyserów. Trochę szkoda, że urok tego miasta nie został jeszcze w pełni wykorzystany, ale kto wie, może wszystko przed nami.

5. Berlin – Symfonia wielkiego miasta/Berlin.Die Sinfonie der Großstadt
Ranking otwieram niekwestionowanym klasykiem, bo jak pisać o Berlinie nie zaczynając od Symfonii wielkiego miasta Waltera Ruttmanna z 1927 roku. W ponad godzinnym, awangardowym dokumencie autor ukazuje jeden dzień z życia niemieckiej stolicy. Dynamiczny, i jak na owe czasy niezwykle nowatorski montaż sprawił, że film zaliczany jest do arcydzieł światowej kinematografii. Dla widza niezainteresowanego warsztatowymi kwestiami, będzie to na pewno niezwykła podróż w czasie, która pozwoli mu poczuć niepowtarzalny klimat lat dwudziestych.


4. Królik po berlińsku
Nie wiem, czy potrafiłabym wskazać inny film, który ważny, historyczny temat kreśli z tak niecodziennej perspektywy. Uszate zwierzaki towarzyszą nam w seansie przedstawiającym historię budowy i upadku muru berlińskiego, stając się bezpośrednią alegorią losu i kondycji ludzkiej w owym czasie. Nagradzany na wielu festiwalach dokument Bartosza Konopki w nieco bajkowy, ale jednocześnie mocno zideologizowany sposób obrazuje portret powojennego Berlina. Autor zostawił odbiorcy mały margines interpretacyjny, zbyt jednoznacznie narzucając główne przesłanie. Nie ulega jednak wątpliwości, że widoków samego miasta jest tu dużo, a w tym zestawieniu przede wszystkim o to chodzi.


3. My, dzieci z dworca zoo/Christiane F. – Wir Kinder vom Bahnhof Zoo
Z nie do końca znanych przyczyn, filmy o narkomanach robią zawsze furorę. Większość z nich, zgodnie z polityczną poprawnością, staje oczywiście krytycznie wobec poruszanego problemu, wywołując u odbiorcy (przynajmniej tego „ukształtowanego”) szok mieszający się z niesmakiem. My, dzieci z dworca zoo zrealizowany na podstawie pamiętników byłej narkomanki Christiane F., mimo swoich 32 lat! nadal budzi silne emocje i z równym zainteresowaniem oglądany jest przez kolejne pokolenia. Szare i bure miasto idealnie komponuje się ze stanem psychicznym młodych, uzależnionych bohaterów, a sam tytułowy Dworzec Zoo w równym stopniu odstręcza, co fascynuje – jako miejsce wielkich ludzkich dramatów.


2. Berlin Alexanderplatz: Dzieje Franciszka Biberkopfa/Berlin Alexanderplatz
Dla jednych Rainer Werner Fassbinder był filmowym rzemieślnikiem, dla innych, niedoścignionym artystą. Jedno pozostaje bezsprzeczne, należał on do grona niezwykle płodnych i kontrowersyjnych reżyserów, którego twórczość odkrywana jest wciąż na nowo. Nakręcony w 1980 roku czternastoodcinkowy serial, jako jeden z nielicznych w jego filmografii dotyczył Niemiec Wschodnich. Smutna opowieść o Franzu Biberkopfie, osadzona w równie przytłaczającym pejzażu Berlina, nie nastraja optymistycznie. Dzieło znalazło się w 2005 roku na liście Time wśród stu, największych filmów w historii.


1. Niebo nad Berlinem/Der Himmel über Berlin
Finałową „piątkę” zamykam dziełem Wima Wendersa, którego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Urodzony w Düsseldorfie reżyser, ma na swoim koncie lepsze i gorsze projekty. Nakręcone w 1987 roku Niebo nad Berlinem bezsprzecznie należy do tych pierwszych i zgodnie z opinią niektórych stanowi obowiązkową filmową lekturę. Niezwykle poetycki, a przez to też niełatwy w odbiorze obraz, balansuje między jawą a snem, fantazją a rzeczywistością. Historia miłości Anioła i cyrkowej akrobatki tylko pozornie stanowi centralny punkt filmu. Berlin u Wendersa po raz kolejny uwikłany zostaje w historyczny kontekst, a my na ekranie rozpoznać możemy Plac Poczdamski, Sigessäule i chociażby Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma.


Martwi mnie trochę, że współcześni twórcy nie są z reguły zainteresowani aktualnym wyglądem Berlina (nieliczne wyjątki, jak Berlin Calling (2008)) czy Edukatorzy (2004), samo miasto raczej marginalizują), posługując się nim przede wszystkim, jako swoistego rodzaju wehikułem, przenoszącym nas w nie całkiem jeszcze odległe regiony historii. Ogromną popularnością na przełomie XX i XXI wieku cieszyły się filmy wpisujące się w tzw. nurt ostalgii, czyli obrazy o tęsknocie za czasami Niemieckiej Republiki Demokratycznej (Good bye, Lenin! (2003), Sonnenallee (1999)). Z wielkim zainteresowaniem pozostaje mi śledzić najnowsze pozycje, które ukażą wielokulturowość i niesamowitość dzisiejszego Berlina.

Sigurlin

niedziela, 6 stycznia 2013

Human Trafficking

Jeśli dać wiarę informacji zamieszczonej na końcu filmu Human Trafficking, 800 tysięcy osób rocznie staje się ofiarami nielegalnego handlu ludźmi. Statystyki są więc zatrważające, zwłaszcza gdy pod uwagę weźmie się fakt, że sporą grupę stanowią nieletni. Christian Duguay wziął na swoje barki ten ciężki temat i podobnie jak światowe organizacje, zajmujące się procederem, poniósł klęskę. Błędne było już jego wyjściowe założenie. Wydłużenie filmu do prawie trzech godzin i tak nie pozwoliło mu na wielostronne uchwycenie tematu, a jedynie pogłębiło uczucie chaosu i braku spójności. Film rozgrywa się na wielu płaszczyznach, co oczywiście nie byłoby żadnym zarzutem, gdyby zostało umiejętnie poprowadzone. Od samego początku przenoszeni jesteśmy w kolejne zakątki świata. W ten sposób poznajemy historię kilku bohaterek, w różny sposób zwerbowanych i następnie zmuszanych do prostytucji. Centralne miejsce zajmują więc niewinne ofiary, a walkę o nie toczą dwie skrajne i odwiecznie się ze sobą ścierające siły: dobra i zła. Z jednej strony barykady mamy bezwzględnego Sergeia Karpovicha i jego świtę, z drugiej Departament Bezpieczeństwa Narodowego z ambitną Kate Morozow i z patrzącym na nią coraz bardziej maślanymi oczami - Billem Meehanem (w tej roli sam Donald Sutherland) na czele. Całe szczęście reżyser opanował się w ostatniej chwili i darował sobie ukazanie policyjnego romansu. Nie oszczędził nam jednak wiwisekcji Kate, która jak łatwo można się spodziewać, sprawę Karpovicha traktuje jako rodzaj swojej prywatnej "vendetty" (w dzieciństwie była molestowana przez wujka). Kobieta nie cofnie się przed niczym by dopiąć swojego celu (bohatersko ryzykując nawet własne życie). 

W całym filmie czuć niestety brak konsekwencji. „Organizacja” Karpovicha przedstawiona jako idealnie działający interes, przyjmuje w swoje szeregi ochroniarza, nie sprawdzając wcześniej jego tożsamości (ojciec jednej z porwanych dziewcząt). Duguay piętrzy wątki na których rozwinięcie, brakuje mu czasu i pomysłu. Tak dzieje się chociażby z motywem pedofilii, który standardowo pokazuje bogatych i wykształconych ojców rodzin, korzystających potajemnie z dziecięcych „usług”. Spokoju nie daje jedna natrętna myśl, która zostaje zresztą wypowiedziana na końcu: „jest popyt - jest podaż” i w tym wszystkim to jest właśnie najtragiczniejsze.

 ***
Dziewczyny z przemytu/Human Trafficking
Kanada/USA 2005
Reż. Christian Duguay
Moja ocena: 3/6






Sigurlin

wtorek, 18 grudnia 2012

Przeminęło z kobietą

Pozostając w chłodnym, norweskim klimacie, dziś o filmie trochę starszym, bo z 2007 roku i chyba w Polsce zupełnie pominiętym, co akurat nie jest niczym dziwnym w przypadku dzieł skandynawskich. Petter Næss znany jest szerszej publiczności przede wszystkim za sprawą ekscentrycznego Ellinga, nominowanego w 2001 roku do Oscara. Kolejne jego filmy to raczej pozbawione polotu młodzieżowe historie, o trudzie dojrzewania, miłości i rodzinnych problemach (Tylko Bea/Bare Bea, Bez wstydu/Maskeblomstfamilien czy Zaklęte serca/Mozart and the Wahle). Sporym zaskoczeniem był więc dla mnie seans Przeminęło z kobietą/Tatt av kvinnen, który dowcipem i przenikliwością śmiało konkurować może z Ellingiem.
Za pierwowzór posłużyła reżyserowi powieść Erlenda Loe (niestety w przeciwieństwie do innych dzieł autora, nieprzetłumaczona na język polski). Główny bohater, to bezimienny mężczyzna po trzydziestce (gra go znany z Kłopotliwego człowieka Trond Fausa Aurvaag), którego zmagania w dość specyficznym związku, mamy okazję obserwować. Narracja oparta została na wewnętrznym monologu, a wydarzenia przedstawione są z jego punktu widzenia. Ukrytym tematem współczesnego kina norweskiego bardzo często staje się zmodyfikowana wersja męskości, skrajnie odległa od zakorzenionego w nas wyobrażenia Wikinga. Panowie w wielu obrazach, to bierne i niemające własnego zdania istoty, brutalnie traktowane przez rosnące w siłę kobiety (Jonny Vang, Kumple, Kłopotliwy człowiek). Trend ten stanowi coraz większy problem, co częściowo unaocznia artykuł Zbigniewa Kuczyńskiego Norweżki przejmują władzę.

Dziewczyna bohatera – Marianne, całkowicie go sobie podporządkowuje, a metaforycznym symbolem jej panowania staje się żółta komoda, z którą wprowadza się na samym początku i której niczym najgorszej zarazy, nie może się pozbyć bohater. Płeć piękna, świadoma swej wartości i seksualności, poluje na onieśmielone ich zachowaniem ofiary, nie oczekując w zamian żadnych głębszych uczuć. Znamienna jest tu chociażby scena imprezy, na której bohater osaczony zostaje przed podstarzałą, platynową „piękność”. Ich damsko-męska relacja, przedstawiona w prześmiewczym tonie, opiera się na instynktownym (a co za tym idzie wręcz „zwierzęcym”) pożądaniu i jak szybko się zaczyna, tak szybko kończy. Smak romantycznej i „filmowej”: ) miłości bohater poznaje dopiero w Paryżu. Tam nawiązuje znajomość z subtelną i dziewczęcą Francuzką. Nie wydaje mi się aby Woody Allen widział Przeminęło z kobietą, nie ulega jednak wątpliwości, że wątek miłosny jego O północy w Paryżu wygląda dość podobnie. Podobne są także finały obu filmów, w których zarówno Amerykanin jak i Norweg szczęście odnajdują nie w towarzystwie swoich wyzwolonych rodaczek, ale skromnych i co za tym idzie stereotypowo ukazanych Paryżanek. Czyżby mężczyźni tęsknili za dawną kobiecością?
Dzieło Næssa robi wrażenie również pod względem wizualnym. Kadry zostają ciekawie skomponowane i przypominają często malarskie obrazy. Na uwagę zasługuje np. ten, stanowiący szczególnego rodzaju modyfikację Piety.


Zabawny i całkiem inteligentny film na długie, zimowe wieczory. Polecam z czystym sumieniem.

***
Przeminęło z kobietą/Tatt av kvinnen
Norwegia 2007
Reż. Petter Næss
Moja ocena: 4/6

Sigurlin

Podróżuję sam

Nie jest chyba najlepszym pomysłem zaczynać działalność bloga poświęconego kinematografii od nieszczególnie udanego filmu. Być może wina tkwi jednak nie w samym obrazie, ale w zbyt dużych oczekiwaniach jakie ze sobą niósł. Podróżuję sam/Jeg reiser alene, bo o nim mam zamiar pisać, jest kontynuacją losów Jarle Kleppa, bohatera znanego z brawurowego i charyzmatycznego Człowieka, który pokochał Ingve/Mannen som elsket Ingve (2008). Niestety druga część, nie ma w sobie niczego, co charakteryzowało niezwykle udany, pełnometrażowy debiut Stiana Kristiansena. Rudowłosy Norweg ma teraz dwadzieścia pięć lat i prowadzi typowe studenckie życie, swój czas dzieląc między nauką i zabawą (oczywiście z wyraźną przewagą tego drugiego). Wszystko ulega zmianie kiedy nieoczekiwanie otrzymuje informację, najpierw o istnieniu, a następnie o przyjeździe, swojej siedmioletniej córeczki. Od tego momentu mamy do czynienia z dość sztampowym schematem przeistaczania się beztroskiego chłopca w odpowiedzialnego mężczyznę. Rezolutna, ale i zagubiona Charlotte skrada serca kolejnych dorosłych bohaterów, uświadamiając im przy tym, jak płytkie i powierzchowne było ich wcześniejsze życie. Emocjonalne dojrzewanie Jarle przekłada się również na sukces w jego karierze, a wszystko ubrane zostaje w cukierkowy sztafaż, który po pewnym czasie zaczyna widza nużyć i uniemożliwia identyfikację z dziejącymi się na ekranie wydarzeniami. Reasumując, mamy tu do czynienia z dobrze znaną i wielokrotnie powielaną w kinie historią, która chociaż dość sprawnie zrealizowana, pozostaje dla odbiorcy całkowicie obojętna. Kristiansen zgubił niestety swój „pazur” i zamiast dowcipnej i wciągającej komedii, stworzył coś w rodzaju komercyjnej, skandynawskiej papki. Ścieżka dźwiękowa, która tak znakomicie wkomponowana została w akcję Człowieka, tutaj zupełnie wtapia się w tło i poza nielicznymi wyjątkami pozostaje „niezauważalna”. Polecam jedynie osobom z nadmiarem wolnego czasu i chęcią na obejrzenie czegoś  mało wymagającego.
Po tym rozczarowaniu z mniejszym entuzjazmem oczekuję na zamykającą trylogię Kompani Orheim, chociaż kto wie, być może tym razem będzie to miła niespodzianka.

***
Podróżuję sam/Jeg reiser alene
Norwegia 2011
Reż. Stian Kristiansen
Moja ocena: 3/6


Sigurlin